Po prostu muszę opisać wczorajszy koncert. Nie ma rady.
Koncert z okazji - jak twierdzili organizatorzy - z okazji dnia kobiet. Co dało się odczuć już w drzwiach Konkresowej, gdzie kilku panów rozdawało wchodzącym paniom kwiatki. Nie rozumiem tylko dlaczego prowadzącą musiała być kobieta (facet tam by się przydał, no nie? :)), no i kto postanowił wybrać zestaw 'Polina Łaptiewa + Audiofeels'? :) Nie oszukujmy się - ludzie przyszli tam dla muzyki typowo rozrywkowej, a średnia wieku na widowni wynosiła pewnie ok. 20 lat. A organizator na sam początek rzuca panią Łaptiewą, do której osobiście nic nie mam, no ale nie w tym czasie i nie w tym miejscu. Pani Polina wchodzi (wraz z jakąś drugą panią, której imienia nie pamiętam, a która robiła za akompaniatorkę) i zaczyna grać. No i gra i gra - Rachmaninowa, Dvoraka itd. A więc, delikatnie mówiąc - same smęty. Do których osobiście nic nie mam, bo czasami lubię takie smęty, no ale nie w tym czasie i miejscu. Nie po pobudce o 5:30 i 9h w pracy! No serio, gdzieś w okolicach drugiego utworu moje powieki stały się ciężkie i myślałam, że przyjdzie mi zaraz zbłaźnić się totalnie, zasypiając Matiemu na ramieniu. Ale w okolicach drugiego utworu wszyscy przebywający na sali przyjęli już pozycje z głową opartą na dłoni lub głową opartą na ramieniu osoby towarzyszącej, tak więc nie tylko ja walczyłam z sennością.
Ale abstrahując od rzewnego repertuaru pani Łaptiewej - skrzypaczką jest niezłą, to jej trzeba przyznać. Trochę tylko nie zrozumiałam dziwnej maniery ewakuowania się pań ze sceny gdzieś po drugim utworze, żeby zaraz (bez próśb o bisy) się na tej scenie znowu pojawić. Zrobiły ten numer ze trzy razy i za każdym razem wszyscy myśleli, że panie już wychodzą (co trochę ożywiało publiczność), ale one UPARCIE WRACAŁY. No ale nie to nawet jest najbardziej w tym wszystkim irytujące. Pisałam już o tym przy okazji Santany, ale napiszę jeszcze raz - wkurza mnie, jak ktoś przyjeżdża dać koncert i podczas tego koncertu nawet się z publicznością nie przywita. Ja potrzebuję interakcji - gdybym chciała tylko wersję audio-video takiego występu to bym sobie obejrzała teledysk. A koncerty to już coś więcej. Ja wiem, że teksty w stylu 'good evening Warsaw!' są takie oklepane, ale przynajmniej mam wrażenie, że występujący wie, gdzie przyjechał, a nie odwala fuchę z myślą 'ok, koncert 3 z 12 jest zaliczony, jutro wiozą mnie dalej'. Rozumiem, że nauczenie się przez obcokrajowca 'dzień dobry' może być trudne, ale mnie tam 'good evening' wystarcza. I kilka słów ze sceny, choćby powtarzał je na każdym koncercie. Być może pani Łaptiewa nie zna polskiego, być może nie zna też angielskiego, ale powinna zdawać sobie sprawę z tego, że publiczność zrozumiałaby proste 'zdrastwujtie'.
No i druga część koncertu - Audiofeels. Zespół uprawiający sztukę, którą nazwałabym po prostu 'paszczo-granie' :))
Tutaj sala nieco się ożywiła, ze sceny popłynęły znane wszystkim hity w doskonałym wykonaniu. Że zespół jest świetny - wiedziałam już wcześniej. Napiszę więc o tym, co mnie zaskoczyło/oczarowało. I coby nie zrobić z tego kilometrowej notki z samymi peanami na ich cześć - krótko wypunktuję:
1. Okazuje się, że wszyscy panowie potrafią świetnie śpiewać. Wszyscy! I śpiewają naprawdę nieźle. Tego talentu mają pewnie więcej (każdy z osobna) niż wszystkie 'gwiazdki' naszej polskiej popowej sceny.
2. Okazuje się, że panowie mają świetny gust, jeśli chodzi o muzykę. Było trochę rocka, było trochę ballad, ale jak się przyznali, że uwielbiają Stinga - rozpłynęłam się! Oczywiście, pełna byłam obaw, że jak spieprzą 'Shape of my heart', to już ich nie będę lubić, na szczęście jednak poradzili sobie z tym utworem. No! :)
3. Przez cały koncert zastanawiałam się, czy Pan_Perkusja (Kitek;)) naprawdę robi te dźwięki paszczą, czy też bit leci z jakiegoś nagrania. Bo o ile we wszystkie 'instrumenty' można było jakoś 'uwierzyć', tak perkusja była tak idealna i niesamowita, że nie mogłam wyjść z podziwu. Super!
4. Okazuje się też, że panowie oprócz talentu muzycznego i super wyglądu (wiem ze zdjęć, bo ze środka sali w sumie niewiele widać:)) mają też ogromne poczucie humoru. Taka mieszanka nieczęsto się zdarza. No i do tego świetnie radzą sobie z publicznością, tak więc koncert był muzyczną rozrywką poprzetykaną motywami humorystycznymi. Motyw z samochodem Kitka - super! Dawno tak dobrze się nie bawiłam na koncercie. Te dialogi zespołu z publicznością jeszcze bardziej uwypukliły dysonans między nimi a występem pani Łaptiewej (która nie powiedziała nic) czy też na przykład występem Santany.
5. Zastanawiam się też, jak oni wytrzymają napływ fanek. Bo że fanek mają całe mnóstwo - temu nawet nie próbuję przeczyć:) Sama bardzo chętnie powiesiłabym ich plakat nad łóżkiem, nie wiem tylko, co na to Mati:)) Byłby to pierwszy boysband w moim życiu, to coś znaczy:)) W każdym razie w momentach zbiorowej histerii publiczności panowie mówili, że są 'zaskoczeni' i 'nie wiedzą co powiedzieć'. Ja mam tylko nadzieję, że ta skromność, która - jeszcze - w nich jest nie zniknie zbyt szybko. I że nie staną się zblazowanymi gwiazdami, bo to już nie będzie to samo:))
6. Reasumując. Jeśli jakimś cudem czyta mnie któryś z panów z Audiofeels, chciałabym powiedzieć tylko jedno (i proszę o przekazanie reszcie zespołu) :
DŁONIE MNIE BOLĄ.
OD KLASKANIA.
CIĄGLE.
I TO JEST WASZA WINA!!!
No. Tyle chciałam powiedzieć. Było super:) Na kolejny koncert w Warszawie też się pewnie wybiorę. I płytę kupię. A co!
PS. Jeśli ktoś jest w stanie podpowiedzieć mi tytuł piosenki, którą śpiewał Człowiek o Najniższym Głosie w Kosmosie, to będę zobowiązana:))
PS. 2. I jeszcze dwa zdjęcia:)
Niezbyt piękne, bo ciężko się robi zdjęcia z ukrycia, do tego aparatem mieszczącym się do najmniejszej posiadanej torebki (a torebka jest, uwierzcie, mikroskopijna:)), ale przynajmniej jest jakiś dowód na to, że byłam i widziałam:)