2009-03-30

Poranne Zamotanie

Na stoliku stoją - między innymi - keczup (w butelce, takiej wyciskanej, wiecie) i krem do twarzy (w takiej stojącej, wyciskanej tubce, wiecie). Czy Poranne Zamotanie sprawi, że posmaruję się keczupem zamiast kremem?

Dzisiaj przechytrzyłam Poranne Zamotanie. Ale było blisko... :))

Dzień dobry:)

2009-03-10

Sporty ekstremalne - część 1

Miałam napisać relację z wyjazdu w góry, ale ostatnio (od jakiegoś roku:)) cierpię na chroniczny brak czasu i nijak nie mogę znaleźć kwadransa na napisanie tej notki:) Ale oto wolny kwadrans się pojawił, zatem piszę, co następuje:)

Jeszcze przed świętami mieliśmy nadzieję na tydzień w Alpach, i to tym razem wysokich (zgodnie z wyznawaną przeze mnie zasadą tendencji zwyżkowej - nieważne, na co zmieniasz pracę/chłopaka/miejsce w którym spędzasz wakacje, ważne, żeby kolejne było lepsze od poprzedniego:)). Pech chciał jednak, że zdarzył się kryzys finansowy, który odbił się nie tylko na światowej gospodarce lub, bardziej lokalnie, na liczbie zatrudnionych w Banku (200 osób zwolnili, pisałam już? Ale ja się jeszcze dzielnie trzymam:)), ale też na naszych planach wyjazdowych. Euro skoczyło prawie do 5 zł, tak więc postanowiliśmy machnąć ręką na Alpy i zostać w Polsce. A z drugiej strony żal mi chyba było urlopu, zważywszy na fakt, że i tak będę musiała wziąć niedługo urlop na napisanie pracy magisterskiej.

W każdym bądź razie postanowiliśmy pojechać tam, gdzie się da dojechać w jak najkrótszym czasie. No i nie na cały tydzień, ale na weekend. A więc - ad fontes - do Szczyrku, w którym nie byliśmy lat już 3 albo i 4.

W ogóle to chcieliśmy pojechać tydzień później, ale okazało się, że tydzień później to ma już być ciepło, tak więc pewnego czwartkowego wieczoru stwierdziliśmy, że jedziemy dnia kolejnego po pracy. A że była godzina 22 albo i 23, ja rozłożona na kanapie z Makusiem na kolanach, tak więc wszelkie przygotowania przełożyliśmy na ów dzień kolejny:)

Swoją drogą zastanawiam się, czy da się jeszcze bardziej skrócić proces od podjęcia decyzji o wyjeździe do momentu samego wyjazdu:)

No więc w piątek rano poszukałam nocleg i zarezerwowałam miejsca. Później okazało się, że to samo miejsce niezależnie ode mnie znalazł wcześniej Mati (chyba za długo z nim jest - zaczynamy myśleć tak samo:)). Miejsce - jak się później okazało - fantastyczne - świetny klimat, świetny widok (chata na jakiejś górze:)), świetny gospodarz (z tych, którzy podczas kolacji w karczmie podchodzi, zagaduje i zabawia człowieka rozmową:)).

Na miejsce dojechaliśmy w niespełna 5 godzin. Około godziny 23 (zapowiedziałam, że tak gdzieś się zjawimy) dzwoni do nas właściciel i pyta, gdzie jesteśmy i kiedy będziemy. Byliśmy właśnie w Bielsku, tak więc timing miał idealny, bo do miejsca spoczynku zostało nam kilka kilometrów. On na to, że po nas wyjedzie. Ja już wcześniej spisałam sobie dokładne wskazówki, jak tam dojechać, więc nie chciałam go w sumie kłopotać, ale uparł się i ciężko go było od tego pomysłu odwieść:)

I wtedy padło pytanie:

'A jakim samochodem państwo jadą?'

Myślę sobie - facet chce po nas wyjechać, to pewnie nie chce nas po prostu przegapić, więc odpowiadam, że złotym Clio. A on na to:

'A napęd na cztery koła ma?'

No i tutaj zaczęłam się niepokoić:)) Przypomniałam sobie bowiem fragment opisu dojazdu do tego miejsca, który brzmiał: 'końcowy odcinek traktem leśnym' :)) Opisu kolejnych trzydziestu minut Wam oszczędzę, głównie dlatego, że przez większość czasu miałam zakryte oczy i starałam się nie krzyczeć:) Trakt leśny oczywiście był, do tego pod górkę i pokryty wyślizganą warstwą śniegu. W połowie traktu był ostry zakręt, tak więc należałoby się wcześniej mocno rozpędzić na tym śniegu, żeby dalej podjechać.

Nie podjechaliśmy na samą górę:)) Później przez resztę weekendu Mati wkurzał się, bo tubylcy potrafili pod górę podjechać maluchami bez łańcuchów. No, ale to pewnie są lata doświadczeń:))

Co więcej? Szczyrk wygląda tak jak go zapamiętaliśmy. Gigantyczne kolejki do wyciągów i wiecznie zachmurzone niebo (widzieliście kiedyś słońce w Szczyrku? Ja tam byłam w sumie chyba z 4 razy i sobie nie przypominam:)). Trasy - jedne z ulubionych pod względem urozmaicenia i widoków - chociaż takie sobie jeśli chodzi o przygotowanie (jeden z najgorszych dźwięków - przejechać deską po wystającym kamieniu:)).

Po pierwszym dniu jeżdżenia myślałam, że w niedzielę rano zapakuję się do samochodu i każę odwieźć do domu - tak mnie wszystko bolało. Ale byłam dzielna i przejeździłam też niedzielę:) Skutek był taki, że jeszcze do czwartku chodziłam, jakby mnie pokręciło:) W ogóle to podczas ostatniego zjazdu zaliczyłam taki upadek, że w dalszym ciągu się dziwię, że nic mi się wtedy nie stało. Zagapiłam się, zahaczyłam przednią krawędzią, runełam robiąc po drodze trzy salta i lądując głową w dół stoku. Poleżałam kilkanaście sekund w tej arcywygodnej pozycji, po czym podniosłam się i stwierdziłam, że nic mnie nie boli. Na co pojawiła się myśl, że skoro mnie nic nie boli to znaczy, że musiałam się nieźle walnąć w główkę;) Ale dokulałam się do checkpoint'u i po minie Matiego stwierdziłam, że chyba wszystko jest ze mną ok (oprócz fryzury - fryzura mi się po tym upadku nieco zdeformowała:)).

Poniżej wklejam fotkę (w celach archiwizacyjnych:))

2009-03-07

.

Po prostu muszę opisać wczorajszy koncert. Nie ma rady.

Koncert z okazji - jak twierdzili organizatorzy - z okazji dnia kobiet. Co dało się odczuć już w drzwiach Konkresowej, gdzie kilku panów rozdawało wchodzącym paniom kwiatki. Nie rozumiem tylko dlaczego prowadzącą musiała być kobieta (facet tam by się przydał, no nie? :)), no i kto postanowił wybrać zestaw 'Polina Łaptiewa + Audiofeels'? :) Nie oszukujmy się - ludzie przyszli tam dla muzyki typowo rozrywkowej, a średnia wieku na widowni wynosiła pewnie ok. 20 lat. A organizator na sam początek rzuca panią Łaptiewą, do której osobiście nic nie mam, no ale nie w tym czasie i nie w tym miejscu. Pani Polina wchodzi (wraz z jakąś drugą panią, której imienia nie pamiętam, a która robiła za akompaniatorkę) i zaczyna grać. No i gra i gra - Rachmaninowa, Dvoraka itd. A więc, delikatnie mówiąc - same smęty. Do których osobiście nic nie mam, bo czasami lubię takie smęty, no ale nie w tym czasie i miejscu. Nie po pobudce o 5:30 i 9h w pracy! No serio, gdzieś w okolicach drugiego utworu moje powieki stały się ciężkie i myślałam, że przyjdzie mi zaraz zbłaźnić się totalnie, zasypiając Matiemu na ramieniu. Ale w okolicach drugiego utworu wszyscy przebywający na sali przyjęli już pozycje z głową opartą na dłoni lub głową opartą na ramieniu osoby towarzyszącej, tak więc nie tylko ja walczyłam z sennością.

Ale abstrahując od rzewnego repertuaru pani Łaptiewej - skrzypaczką jest niezłą, to jej trzeba przyznać. Trochę tylko nie zrozumiałam dziwnej maniery ewakuowania się pań ze sceny gdzieś po drugim utworze, żeby zaraz (bez próśb o bisy) się na tej scenie znowu pojawić. Zrobiły ten numer ze trzy razy i za każdym razem wszyscy myśleli, że panie już wychodzą (co trochę ożywiało publiczność), ale one UPARCIE WRACAŁY. No ale nie to nawet jest najbardziej w tym wszystkim irytujące. Pisałam już o tym przy okazji Santany, ale napiszę jeszcze raz - wkurza mnie, jak ktoś przyjeżdża dać koncert i podczas tego koncertu nawet się z publicznością nie przywita. Ja potrzebuję interakcji - gdybym chciała tylko wersję audio-video takiego występu to bym sobie obejrzała teledysk. A koncerty to już coś więcej. Ja wiem, że teksty w stylu 'good evening Warsaw!' są takie oklepane, ale przynajmniej mam wrażenie, że występujący wie, gdzie przyjechał, a nie odwala fuchę z myślą 'ok, koncert 3 z 12 jest zaliczony, jutro wiozą mnie dalej'. Rozumiem, że nauczenie się przez obcokrajowca 'dzień dobry' może być trudne, ale mnie tam 'good evening' wystarcza. I kilka słów ze sceny, choćby powtarzał je na każdym koncercie. Być może pani Łaptiewa nie zna polskiego, być może nie zna też angielskiego, ale powinna zdawać sobie sprawę z tego, że publiczność zrozumiałaby proste 'zdrastwujtie'.

No i druga część koncertu - Audiofeels. Zespół uprawiający sztukę, którą nazwałabym po prostu 'paszczo-granie' :))
Tutaj sala nieco się ożywiła, ze sceny popłynęły znane wszystkim hity w doskonałym wykonaniu. Że zespół jest świetny - wiedziałam już wcześniej. Napiszę więc o tym, co mnie zaskoczyło/oczarowało. I coby nie zrobić z tego kilometrowej notki z samymi peanami na ich cześć - krótko wypunktuję:

1. Okazuje się, że wszyscy panowie potrafią świetnie śpiewać. Wszyscy! I śpiewają naprawdę nieźle. Tego talentu mają pewnie więcej (każdy z osobna) niż wszystkie 'gwiazdki' naszej polskiej popowej sceny.

2. Okazuje się, że panowie mają świetny gust, jeśli chodzi o muzykę. Było trochę rocka, było trochę ballad, ale jak się przyznali, że uwielbiają Stinga - rozpłynęłam się! Oczywiście, pełna byłam obaw, że jak spieprzą 'Shape of my heart', to już ich nie będę lubić, na szczęście jednak poradzili sobie z tym utworem. No! :)

3. Przez cały koncert zastanawiałam się, czy Pan_Perkusja (Kitek;)) naprawdę robi te dźwięki paszczą, czy też bit leci z jakiegoś nagrania. Bo o ile we wszystkie 'instrumenty' można było jakoś 'uwierzyć', tak perkusja była tak idealna i niesamowita, że nie mogłam wyjść z podziwu. Super!

4. Okazuje się też, że panowie oprócz talentu muzycznego i super wyglądu (wiem ze zdjęć, bo ze środka sali w sumie niewiele widać:)) mają też ogromne poczucie humoru. Taka mieszanka nieczęsto się zdarza. No i do tego świetnie radzą sobie z publicznością, tak więc koncert był muzyczną rozrywką poprzetykaną motywami humorystycznymi. Motyw z samochodem Kitka - super! Dawno tak dobrze się nie bawiłam na koncercie. Te dialogi zespołu z publicznością jeszcze bardziej uwypukliły dysonans między nimi a występem pani Łaptiewej (która nie powiedziała nic) czy też na przykład występem Santany.

5. Zastanawiam się też, jak oni wytrzymają napływ fanek. Bo że fanek mają całe mnóstwo - temu nawet nie próbuję przeczyć:) Sama bardzo chętnie powiesiłabym ich plakat nad łóżkiem, nie wiem tylko, co na to Mati:)) Byłby to pierwszy boysband w moim życiu, to coś znaczy:)) W każdym razie w momentach zbiorowej histerii publiczności panowie mówili, że są 'zaskoczeni' i 'nie wiedzą co powiedzieć'. Ja mam tylko nadzieję, że ta skromność, która - jeszcze - w nich jest nie zniknie zbyt szybko. I że nie staną się zblazowanymi gwiazdami, bo to już nie będzie to samo:))

6. Reasumując. Jeśli jakimś cudem czyta mnie któryś z panów z Audiofeels, chciałabym powiedzieć tylko jedno (i proszę o przekazanie reszcie zespołu) :
DŁONIE MNIE BOLĄ.
OD KLASKANIA.
CIĄGLE.
I TO JEST WASZA WINA!!!
No. Tyle chciałam powiedzieć. Było super:) Na kolejny koncert w Warszawie też się pewnie wybiorę. I płytę kupię. A co!

PS. Jeśli ktoś jest w stanie podpowiedzieć mi tytuł piosenki, którą śpiewał Człowiek o Najniższym Głosie w Kosmosie, to będę zobowiązana:))

PS. 2. I jeszcze dwa zdjęcia:)





Niezbyt piękne, bo ciężko się robi zdjęcia z ukrycia, do tego aparatem mieszczącym się do najmniejszej posiadanej torebki (a torebka jest, uwierzcie, mikroskopijna:)), ale przynajmniej jest jakiś dowód na to, że byłam i widziałam:)