2008-07-26

.

W Wielkim Mieście - wielkie zmiany. Oprócz nowego mieszkania dostałam też nową pracę - Wcale_Nie_Tak_Duży_Bank postanowił, że bardziej mu się przydam na troszkę innym stanowisku, dlatego też postanowił mnie awansować i zatrudnić na umowę o pracę:) Już nie będę ostatnia w łańcuchu pokarmowym. Raczej przedostatnia:))

W Wielkim Mieście zaczynamy doceniać przydatność najprostszych sprzętów. W nowym mieszkaniu brakuje wszystkiego - musimy więc to 'wszystko' sukcesywnie kupować. Od jakiegoś tygodnia na przykład wzdychałam do deski do prasowania - kto nigdy nie musiał wyprasować koszuli lub spódnicy na łóżku czy stole, ten tego nie zrozumie;) Dzisiaj jednak ją kupiliśmy - tak więc zaraz z tego szczęścia wyprasuję wszystko, co się da! :) Absolutnie niezbędne okazują się też żaluzje - szczególnie gdy słońce budzi człowieka już o szóstej rano, przypiekając mu łydki i stopy (a później, przesunąwszy się - również uda i... no wiecie, dalsze części ciała:)). Albo po południu, gdy w drugim pokoju po prostu nie da się wytrzymać z tego gorąca, a żeby obejrzeć jakiś film trzeba zakryć okno kocem;)

Taaaak, diabeł tkwi w szczegółach;))

2008-07-21

Santana

Od dłuższego czasu przymierzałam się do napisania recenzji koncertu Santany. Normalnie należy odczekać kilka dni, żeby zachwyt opadł i żeby można było krytycznie spojrzeć na całokształt. Ja czekałam, żeby móc spojrzeć bezkrytycznie.

W dwóch słowach? Rozczarował mnie. I nie chodzi już nawet o to, że szłam na ten koncert lekko 'wymęczona'. Bo mieszkanie, dla którego oglądania zrezygnowaliśmy z supportów, zostało wynajęte 10 min. przed naszym przybyciem na spotkanie. Bo przemokliśmy do suchej nitki idąc to mieszkanie oglądać. Bo taka zziębnięta i przemoczona próbowałam dodzwonić się do organizatora koncertu lub kogoś z obsługi stadionu z pytaniem, czy koncert jeszcze trwa (a mogli go przerwać, bo burza była przeogromna), ale nikt nie raczył się odezwać (a telefony musiały się tam urywać, bo co chwilę było zajęte).

Oczywiście, Carlos był super. Zespół był super. Ale czegoś tam brakowało... Przede wszystkim, nie było kontaktu z publicznością. Najczęściej bowiem wokalista (bądź ktoś tam inny ważny na scenie), coś tam do publiki powie. Polacy nie gęsi, ale ci, którzy na koncerty chodzą w większości angielski znają. Z dowcipów się śmieją. Więc w czym problem? A Santana raczył tylko przedstawić swój zespół, i to w połowie koncertu! Co z resztą pozbawione było spontaniczności, widać, że wszystko skrupulatnie wyreżyserowane.

Po drugie, ze swoich 'hiciorów' zagrał może kilka piosenek z 'Supernatural'. Ale nie było na przykład słynnej 'Samby Pa Ti'. Grano głównie piosenki z najnowszej płyty (której szczerze mówiąc nie miałam jeszcze okazji przesłuchać). Chociaż muszę mu przyznać - nie spodziewałam się, że piosenki w oryginale śpiewane przez gwiazdy zostaną tak świetnie wykonane przez wokalistów Santany. Swoją drogą, niezłą ekipę ze sobą targa - trzech perkusistów, klawiszowca, dwóch (oprócz niego) gitarzystów, dwóch wokalistów... Jeszcze coś tam było, ale z mojego fyrtla ciężko mi było dojrzeć:))

Sprawa trzecia, to nagłośnienie. Po przeczytaniu recenzji koncertu 'The Police' miałam nadzieję, że nie będzie pod tym względem tak źle. Jasne, wiedziałam, że koncert na stadionie idealny być nie może, no ale bez przesady... Po półgodzinie spędzonej w pobliżu sceny mogę śmiało powiedzieć, że dźwiękowiec dał ciała, skoro każde uderzenie perkusisty w werbel czułam we własnym żołądku.

Sprawa czwarta - telebimy. Bo gdy po owej półgodzinie walenia werblem w moim brzuchu i stania na palcach (minusy bycia kurduplem - wszyscy mi zawsze zasłaniają) postanowilismy usiąść dalej na trybunach, z oglądania Santany zostało nam tylko oglądanie Santany na telebimie. Minus telebimu był jednak taki, że telebim miał opóźnienie w stosunku do tego, co się działo na scenie, czyli także do dźwięku. Co czyniło oglądanie obrazu na nim wyświetlanego lekko irytującym. Jak na mój gust mogli sobie te telebimy podarować.

Reasumując - wykonanie zaproponowanych piosenek doskonałe, Santana w świetnej formie, wszystko super. Ale nie było tej magii koncertu, nie było więzi z widzem... No a przecież po to się chodzi na koncerty...

2008-07-13

.

Pamiętacie grę 'Sokoban'? Chodziło się takim ludzikiem po labiryncie i przepychało pudła... No więc tak właśnie wygląda nasze nowe mieszkanie (jednak wynajęte, nie kupione). Na przykład, żeby wejść do łazienki, trzeba zastawić górą pudeł drzwi do kuchni. Żeby przejść przez pokój, trzeba zrobić slalom gigant między pudłami, pudełkami, blatami biurek, stolikiem i innymi dziwnymi rzeczami. Swoją drogą, nie wiedziałam, że posiadamy z Matim tyle rzeczy.

W każdym razie, przepchnęliśmy już większość szaf na swoje miejsce, rozpakowałam też kuchnię... Teraz 'tylko' upchnąć te rzeczy po szafach i jesteśmy 'w domu' :))

A wczoraj, to była akcja! Pobudka o szóstej, bo o dziewiątej miała przyjechać ekipa przeprowadzkowa. Zamówiliśmy przeprowadzkę w wersji minimum (bo wersja standardowa według pobieżnej wyceny Pana_Z_Firmy_Przewozowej miała kosztować 1000-1200zł) - czyli o dziewiątej mieliśmy już na nich czekać na dole z większością rzeczy, oni przyjeżdżają, wynoszą meble, ładują zniesione przez nas pudła i jedziemy. W miejscu docelowym wnoszą meble, wypakowują nam rzeczy i wnoszą tyle, ile zdążą przez dwie godziny (bo za tyle musieliśmy zapłacić z góry). Z resztą biegamy sami.

No więc zaczęliśmy nosić wczoraj te rzeczy. A wczoraj było w Warszawie dosyć gorąco (30 stopni:)) - po dwóch kursach z trzeciego piętra byliśmy więc totalnie mokrzy. Na moje szczęście ktoś musiał w pewnym momencie zostać na dole i zacząć pilnować tych rzeczy, bo o ile stertę ciężkich książek o scalaczkach można zostawić na klatce, to już za sprzętem grającym i komputerem byśmy tęsknili;)) Tak więc od pewnego momentu Mati ganiał po tych schodach już sam.

Ekipa przeprowadzkowa okazała się być dwoma młodymi chłopakami, niepozornymi w zasadzie, ale w typie raczej białych naciągniętych skarpetek adidasa, jeśli wiecie, o co mi chodzi. Pierwsze dwa kursy zrobili dosyć szybko, bez większej zadyszki. Ale później nawet po nich widać było zmęczenie...;)

Generalnie uwinęliśmy się w 1h 40min, ze wszystkim:) Pomogli nam ponosić rzeczy do nowego mieszkania, tak więc na miejscu robiłam raczej za stacza niż za tragarza:)

Porobiłam też całą masę zdjęć, planuję zrobić galerię w stylu przed/po, ale to dopiero jak uda mi się znaleźć kabelek od aparatu. Nie wiecie, w którym pudle może się znajdować...? ;))