Jakoś nie mogę się do niczego dzisiaj zmobilizować. Dzisiaj jest środa, a jeśli środa, to nie ma mnie w pracy, co od razu rozkłada mi dzień i kompletnie demobilizuje.
Wczoraj zaczęłam podejrzewać, że mój pracodawca mnie inwigiluje, lub też posiada jakieś zdolności nadprzyrodzone. Cały bowiem poniedziałek spędziłam psiocząc na bank, że chcą mnie tam w konia zrobić, że przyjęli niby na fajny staż a tak naprawdę traktują jak wyrobnika od brudnej roboty. Za marną kasę:) Tymczasem we wtorek z samego rana pojawia się u mnie szef (tzw. Człowiek-Maska) i oznajmia - 'za dziesięć minut u mnie, porozmawiamy o foliach' ('Folie' - słowo-klucz charakteryzujące firmę, którą analizowałam). Wychodzi więc na to, że sprawa ruszyła, a ja byłam pewna, że kredyt został już trzy razy przyklepany a o mnie zapomnieli. Zobaczymy, jak sprawa się potoczy:))
W poniedziałek też odbyłam kolejną wizytę w przychodni alergologicznej. Teraz całe plecy mam obklejone plastrami, ruszyć się nie mogę, stanika nosić nie mogę, a do tego zaczyna mnie to cholerstwo swędzieć. Testy:/ Na szczęście dzisiaj mi to zdejmują... Chociaż z drugiej strony nie wiem, czy powinnam się cieszyć, bo odrywanie takich plastrów będzie pewnie okropnie bolało:/ Ale spoko, twarda jestem, dam radę (a jak nie dam, to zbiję pielęgniarkę:)))
2008-02-27
2008-02-25
:)))
Kupiłam sobie prezent urodzinowo-imieninowo-gwiazdkowy;) Wreszcie:)) Po latach kupowania sobie arcypraktycznych prezentów albo wyjeżdżania za urodzinową kasę w góry postanowiłam wreszcie spełnić swoje marzenie i kupić sobie aparat fotograficzny:)
Tak więc właśnie obok laptopa leży moja piękna cyfróweczka. Malutka, coby zmieściła się nawet do najmniejszej z posiadanych torebek (a moje torebki potrafią być naprawdę mikroskopijne;)). Przygotujcie się więc na większą ilość zdjęć z Wielkiego_Miasta (a.k.a. Wioski;))
Pozdrawiam (idę się bawić:))
P.S. No, napiszcie coś wreszcie, wiem przecież, że czytacie;))
Tak więc właśnie obok laptopa leży moja piękna cyfróweczka. Malutka, coby zmieściła się nawet do najmniejszej z posiadanych torebek (a moje torebki potrafią być naprawdę mikroskopijne;)). Przygotujcie się więc na większą ilość zdjęć z Wielkiego_Miasta (a.k.a. Wioski;))
Pozdrawiam (idę się bawić:))
P.S. No, napiszcie coś wreszcie, wiem przecież, że czytacie;))
2008-02-24
Arkadia...
Sobotnie popołudnie spędziliśmy w Arkadii. A jak podaje nieoceniona Wikipedia:
Jechaliśmy tam w kilku sprawach:
Pierwsze primo: obmacać aparat fotograficzny, bo zamierzam taki wreszcie nabyć. Tylko obmacać, bo kupować nie ma co - interesujący mnie sprzęt w Saturnie kosztował ok. 800 zł, a w pierwszym z brzegu sklepie internetowym można go kupić już za niewiele ponad 600. A ceny 'saturnowe' i tak nie są jeszcze zbyt 'kosmiczne', bo wg Ceneo.pl cena tego aparatu dobiega do 1100zł:)
Drugie primo: poszukać wierteł 0,3mm i statywu do wiertarki. Mati coś tam znowu lutuje, mikroskopijne dziurki wierci i denerwuje się, bo mu gdzieś coś odstaje o pół mm. Tutaj informacja dla potomnych - w LeroiMerlin nie mają wierteł o średnicy mniejszej niż 1mm. Z pewnością przyda się Wam do czegoś ta wiedza:)
Trzecie primo: kino. Wybieraliśmy się na 'Juno'. Głównie dlatego, że całą resztę obecnych 'hiciorów' już widzieliśmy, Juno dostał 4 nominacje do Oscara, no i zapowiedzi wydały się być dosyć niezłe. Ogólnie rzecz biorąc film to historia o szesnastolatce, która zachodzi w ciążę. Komedia, wbrew pozorom;) W każdym razie, polecam, film niezły:)
Dwie rzeczy z tego sobotniego popołudnia wydały mi się godne zapamiętania i zapisania :) Cytatem dnia będzie zdecydowanie tekst pana ochroniarza z Saturna, wypowiedziany pod moim adresem. Pan ochroniarz rzekł był: 'Proszę pani, proszę nie wchodzić z JEDZENIEM!' I tutaj zagadka dla uważnego czytelnika: co miałam w ręku? Hamburgera? Ogromną porcję lodów z 'Grajkana'? Wielkiego kebaba z dużą ilością surówek?
Nieeeeee... W ręku, a raczej, w buzi:)) miałam lizaka:D Najwyraźniej lizak dla takiej chudzizny jak ja to subsytut co najmniej dwudaniowej kolacji. Albo wyglądam jak trzylatka, która zacznie tego lizaka wszędzie przytykać i oblizywać co popadnie. Czekam, aż zaczną zmuszać ludzi do wypluwania gumy do żucia...:)
Drugie zdarzenie: siedzimy w kinie. Film, jak już wspomniałam traktuje o szesnastolatce w ciąży, lecz nie jest to bynajmniej lekka komedyjka w hamerykańskim stylu. Na widowni siedzą ludzie w wieku od lat nastu do kilkudziesięciu paru. W tym kilkoro rodziców z dziećmi w wieku na oko lat dwunastu.
Nie wiem, czy dzieciaki coś mówiły/robiły, ale w pewnym momencie dało się słyszeć niezadowolone głosy jakichś starszych panów. Coś o uspokojeniu dzieci, o tym, że to nie film dla nich (no halo, niech wiedzą, co ich może spotkać:)), że to nie przedszkole itd. Głosy wyjątkowo niemiłe. Bo co innego zwrócić komuś uwagę na niewłaściwe w kinie zachowanie, a co innego kierować pod czyimś adresem takie wartościujące wypowiedzi. W pewnym momencie stało się regułą, że 'starsi' na głos i w niezbyt grzeczny sposób upominali młodszych. Nie rozumiem zupełnie, jakim prawem - mnie nic nie przeszkadzało, jak się idzie do kina to jednak trzeba mieć świadomość tego, że ktoś może kaszleć, kichać, śmiać się zbyt długo i zbyt głośno (tym bardziej na komedii!), szeptać i wydawać jakiekolwiek inne dźwięki. Nie po to idzie się w sobotnie popołudnie na komedię, żeby siedzieć przez półtorej godziny na wdechu - coby nie zestresować jakiegoś starszego pana, który najwyraźniej trafił do złej sali. Szczytem wszystkiego była chyba reakcja pewnej pani, która określiła trzy chichoczące zbyt długo nastolatki (po tekście filmowego ojca - 'gościnna w kroku, tak to się teraz mówi?') mianem 'debili'. Proszę pani, trochę kultury...
Ogólnie rzecz biorąc - spędziliśmy bardzo miłe popołudnie. Żal mi jedynie pozbawionych poczucia humoru, złych na otaczający ich świat ludzi, którzy znaleźli się w tym samym miejscu i w tym samym czasie co my;))
W renesansie Arkadia była uważana przez poetów za krainę wiecznego szczęścia – ziemski raj, symbol wyidealizowanej krainy spokoju, ładu, sielankowej, wiecznej szczęśliwości i beztroski.
Jechaliśmy tam w kilku sprawach:
Pierwsze primo: obmacać aparat fotograficzny, bo zamierzam taki wreszcie nabyć. Tylko obmacać, bo kupować nie ma co - interesujący mnie sprzęt w Saturnie kosztował ok. 800 zł, a w pierwszym z brzegu sklepie internetowym można go kupić już za niewiele ponad 600. A ceny 'saturnowe' i tak nie są jeszcze zbyt 'kosmiczne', bo wg Ceneo.pl cena tego aparatu dobiega do 1100zł:)
Drugie primo: poszukać wierteł 0,3mm i statywu do wiertarki. Mati coś tam znowu lutuje, mikroskopijne dziurki wierci i denerwuje się, bo mu gdzieś coś odstaje o pół mm. Tutaj informacja dla potomnych - w LeroiMerlin nie mają wierteł o średnicy mniejszej niż 1mm. Z pewnością przyda się Wam do czegoś ta wiedza:)
Trzecie primo: kino. Wybieraliśmy się na 'Juno'. Głównie dlatego, że całą resztę obecnych 'hiciorów' już widzieliśmy, Juno dostał 4 nominacje do Oscara, no i zapowiedzi wydały się być dosyć niezłe. Ogólnie rzecz biorąc film to historia o szesnastolatce, która zachodzi w ciążę. Komedia, wbrew pozorom;) W każdym razie, polecam, film niezły:)
Dwie rzeczy z tego sobotniego popołudnia wydały mi się godne zapamiętania i zapisania :) Cytatem dnia będzie zdecydowanie tekst pana ochroniarza z Saturna, wypowiedziany pod moim adresem. Pan ochroniarz rzekł był: 'Proszę pani, proszę nie wchodzić z JEDZENIEM!' I tutaj zagadka dla uważnego czytelnika: co miałam w ręku? Hamburgera? Ogromną porcję lodów z 'Grajkana'? Wielkiego kebaba z dużą ilością surówek?
Nieeeeee... W ręku, a raczej, w buzi:)) miałam lizaka:D Najwyraźniej lizak dla takiej chudzizny jak ja to subsytut co najmniej dwudaniowej kolacji. Albo wyglądam jak trzylatka, która zacznie tego lizaka wszędzie przytykać i oblizywać co popadnie. Czekam, aż zaczną zmuszać ludzi do wypluwania gumy do żucia...:)
Drugie zdarzenie: siedzimy w kinie. Film, jak już wspomniałam traktuje o szesnastolatce w ciąży, lecz nie jest to bynajmniej lekka komedyjka w hamerykańskim stylu. Na widowni siedzą ludzie w wieku od lat nastu do kilkudziesięciu paru. W tym kilkoro rodziców z dziećmi w wieku na oko lat dwunastu.
Nie wiem, czy dzieciaki coś mówiły/robiły, ale w pewnym momencie dało się słyszeć niezadowolone głosy jakichś starszych panów. Coś o uspokojeniu dzieci, o tym, że to nie film dla nich (no halo, niech wiedzą, co ich może spotkać:)), że to nie przedszkole itd. Głosy wyjątkowo niemiłe. Bo co innego zwrócić komuś uwagę na niewłaściwe w kinie zachowanie, a co innego kierować pod czyimś adresem takie wartościujące wypowiedzi. W pewnym momencie stało się regułą, że 'starsi' na głos i w niezbyt grzeczny sposób upominali młodszych. Nie rozumiem zupełnie, jakim prawem - mnie nic nie przeszkadzało, jak się idzie do kina to jednak trzeba mieć świadomość tego, że ktoś może kaszleć, kichać, śmiać się zbyt długo i zbyt głośno (tym bardziej na komedii!), szeptać i wydawać jakiekolwiek inne dźwięki. Nie po to idzie się w sobotnie popołudnie na komedię, żeby siedzieć przez półtorej godziny na wdechu - coby nie zestresować jakiegoś starszego pana, który najwyraźniej trafił do złej sali. Szczytem wszystkiego była chyba reakcja pewnej pani, która określiła trzy chichoczące zbyt długo nastolatki (po tekście filmowego ojca - 'gościnna w kroku, tak to się teraz mówi?') mianem 'debili'. Proszę pani, trochę kultury...
Ogólnie rzecz biorąc - spędziliśmy bardzo miłe popołudnie. Żal mi jedynie pozbawionych poczucia humoru, złych na otaczający ich świat ludzi, którzy znaleźli się w tym samym miejscu i w tym samym czasie co my;))
2008-02-22
Ł jak Łokcie
Do ustępowania miejsca w metrze/autobusie/tramwaju mam szczególny stosunek. Siadam w tramwaju, gdy jest dużo wolnych miejsc (czyli, jeśli wsiadam tutaj na Mokotowie, prawie zawsze). Wstaję, gdy miejsca się kończą, a na horyzoncie zobaczę jakąś starszą panią/starszego pana. No i jak już ustąpię, to z reguły nie siadam ponownie, bo zaraz pewnie pojawi się kolejna staruszka.
Okazuje się jednak, że jest to zła strategia.
Jadę sobie ostatnio z pracy (wsiadam na Moście Poniatowskiego, wysiadam w centrum i dalej jadę na Mokotów). W tramwaju może ze dwa-trzy wolne miejsca, więc sobie stoję - z resztą, mam wysiąść za jakieś trzy przystanki, więc nie ma co się męczyć siadaniem. Tramwaj zatrzymuje się pod Smykiem i widzę taką akcję - starsza pani, lat na oko z 60, i jakaś młoda panna, lat 20 góra. Drzwi się otwierają, panna robi szybki manewr omijania i wskakuje z gracją do tramwaju. Oczywiście przyspiesza kroku widząc wolne miejsce, na którym ląduje. Za nią wsiada starsza pani, która oczywiście nie ma już gdzie usiąść.
Tak więc lepiej byłoby gdybym tam usiadła i w tym momencie ustąpiła miejsca konkretnej osobie. Pomijam już kompletnie fakt, iż ileś tam miejsc zajmowali panowie w wieku lat nastu czy dwudziestu kilku, z miną pod tytułem 'mam was wszystkich w d...'. Do tego już dawno się przyzwyczaiłam, tacy faceci to potwornie żałosne stworzenia...
No właśnie, faceci. Wcześniej tego samego dnia idę do pracy. Pracuję na piątym piętrze, więc korzystam z windy (jak większość). Sytuacja wygląda tak: wchodzę do budynku, za mną idzie jakiś młody facet. Przy windach czeka dosyć spora grupka osób, winda właśnie podjeżdża i drzwi się otwierają. Ludzie wsiadają. Upychają się maksymalnie, widać, że już nikt się nie zmieści, no, może co najwyżej jedna osoba. Co robi facet idący za mną? Przyspiesza kroku, wręcz biegiem mnie mija i wpycha się do tej windy:) Odepchnął mnie wręcz, bo korytarz tam jest dosyć wąski i nie można tak po prostu kogoś ominąć. Finansista od siedmiu boleści, a myślałam, że dobrze wykształceni ludzie mają trochę kultury...
Okazuje się jednak, że jest to zła strategia.
Jadę sobie ostatnio z pracy (wsiadam na Moście Poniatowskiego, wysiadam w centrum i dalej jadę na Mokotów). W tramwaju może ze dwa-trzy wolne miejsca, więc sobie stoję - z resztą, mam wysiąść za jakieś trzy przystanki, więc nie ma co się męczyć siadaniem. Tramwaj zatrzymuje się pod Smykiem i widzę taką akcję - starsza pani, lat na oko z 60, i jakaś młoda panna, lat 20 góra. Drzwi się otwierają, panna robi szybki manewr omijania i wskakuje z gracją do tramwaju. Oczywiście przyspiesza kroku widząc wolne miejsce, na którym ląduje. Za nią wsiada starsza pani, która oczywiście nie ma już gdzie usiąść.
Tak więc lepiej byłoby gdybym tam usiadła i w tym momencie ustąpiła miejsca konkretnej osobie. Pomijam już kompletnie fakt, iż ileś tam miejsc zajmowali panowie w wieku lat nastu czy dwudziestu kilku, z miną pod tytułem 'mam was wszystkich w d...'. Do tego już dawno się przyzwyczaiłam, tacy faceci to potwornie żałosne stworzenia...
No właśnie, faceci. Wcześniej tego samego dnia idę do pracy. Pracuję na piątym piętrze, więc korzystam z windy (jak większość). Sytuacja wygląda tak: wchodzę do budynku, za mną idzie jakiś młody facet. Przy windach czeka dosyć spora grupka osób, winda właśnie podjeżdża i drzwi się otwierają. Ludzie wsiadają. Upychają się maksymalnie, widać, że już nikt się nie zmieści, no, może co najwyżej jedna osoba. Co robi facet idący za mną? Przyspiesza kroku, wręcz biegiem mnie mija i wpycha się do tej windy:) Odepchnął mnie wręcz, bo korytarz tam jest dosyć wąski i nie można tak po prostu kogoś ominąć. Finansista od siedmiu boleści, a myślałam, że dobrze wykształceni ludzie mają trochę kultury...
2008-02-17
O wszystkim:)
Sto razy miałam już coś tutaj napisać, ale energii mało. Wracam z pracy i po prostu padam na nos, jak stoję. Ale za to niedziela... :)
Dawno dawno temu pisałam gdzieś, że Wielki Kanion jest wielkim obozem pracy. I jest. Ale Warszawa jest zdecydowanie większym:) Ludzie jak te mrówki podążają do swoich mrowisk. Sznur mrówek przez Most Poniatowskiego. Sznury mrówek wysiadających z tramwaju. Sznur mrówek wchodzących do metra (a spróbuj stanąć nieprawidłowo - czyli: po lewej stronie na ruchomych schodach! zaraz Cię jakaś mrówka za tobą skrzyczy, że zastawiasz przejście). Wychodzących z metra. Wszystkie do mrowisk.
No a najciekawiej jest w centrum. Bo tam drogi tych wszystkich mrówek się przecinają i żadnej nie chce się czekać - przecież wszystkie bardzo się spieszą!
Z kolei na poczcie o ósmej rano - całkowite rozprężenie. Byłam, widziałam. Nie popełniajcie podobnego błędu, jeśli się spieszycie! Poczta pełna jest wtedy emerytów, którzy mają caaaaaaałą masę czasu i muszą tam zachodzić akurat o ósmej. Co by im szkodziło wstać o dziesiątej i przyjść, jak nikogo ze 'spieszących się' tam nie będzie? A ósma rano to przecież idealna pora na dyskusje z rozleniwionymi paniami z okienek. Czy oprocentowanie konta to 4 czy może 5 procent? W skali roku? A ile trzeba wpłacić? A obok leży ulotka, możnaby wziąć i przeczytać. I to nic, że do okienka ktoś jeszcze czeka. Młody ma przecież czas...
Co do pracy. Jak narazie odrabiam pańszczyznę, ale może kiedyś (haha:)) to się zmieni. Z dotychczasowych osiągnięć: komputer, który mi dali popsuł serwerowe sterowniki do drukarek w całym banku:)) Dzięki temu zyskałam w dziale IT miano 'tej, która popsuła drukarki' (ma się ten talent, nie? :)). Problem był tak duży, że zajął się nim sam Admin Wszystkich Adminów. Facet był pod takim wrażeniem, że zaprosił mnie wczoraj na lunch:)) Ha!
Dawno dawno temu pisałam gdzieś, że Wielki Kanion jest wielkim obozem pracy. I jest. Ale Warszawa jest zdecydowanie większym:) Ludzie jak te mrówki podążają do swoich mrowisk. Sznur mrówek przez Most Poniatowskiego. Sznury mrówek wysiadających z tramwaju. Sznur mrówek wchodzących do metra (a spróbuj stanąć nieprawidłowo - czyli: po lewej stronie na ruchomych schodach! zaraz Cię jakaś mrówka za tobą skrzyczy, że zastawiasz przejście). Wychodzących z metra. Wszystkie do mrowisk.
No a najciekawiej jest w centrum. Bo tam drogi tych wszystkich mrówek się przecinają i żadnej nie chce się czekać - przecież wszystkie bardzo się spieszą!
Z kolei na poczcie o ósmej rano - całkowite rozprężenie. Byłam, widziałam. Nie popełniajcie podobnego błędu, jeśli się spieszycie! Poczta pełna jest wtedy emerytów, którzy mają caaaaaaałą masę czasu i muszą tam zachodzić akurat o ósmej. Co by im szkodziło wstać o dziesiątej i przyjść, jak nikogo ze 'spieszących się' tam nie będzie? A ósma rano to przecież idealna pora na dyskusje z rozleniwionymi paniami z okienek. Czy oprocentowanie konta to 4 czy może 5 procent? W skali roku? A ile trzeba wpłacić? A obok leży ulotka, możnaby wziąć i przeczytać. I to nic, że do okienka ktoś jeszcze czeka. Młody ma przecież czas...
Co do pracy. Jak narazie odrabiam pańszczyznę, ale może kiedyś (haha:)) to się zmieni. Z dotychczasowych osiągnięć: komputer, który mi dali popsuł serwerowe sterowniki do drukarek w całym banku:)) Dzięki temu zyskałam w dziale IT miano 'tej, która popsuła drukarki' (ma się ten talent, nie? :)). Problem był tak duży, że zajął się nim sam Admin Wszystkich Adminów. Facet był pod takim wrażeniem, że zaprosił mnie wczoraj na lunch:)) Ha!
2008-02-05
Pierwszy i drugi...
... dzień w pracy za mną. Przemili ludzie, chociaż nijak nie pamiętam ich imion, no, może ze trzy:)) Ale tak już mam, imiona zapominam w momencie ich usłyszenia, dopiero po kilku razach jestem je w stanie jakoś zacząć kojarzyć:))
Wyobraźcie sobie - dostałam już własny komputer (w zasadzie już drugi z kolei - pierwszy nie chciał zainstalować drukarki i był w tym tak uparty, że nawet admin wszystkich adminów nie dał rady), adres e-mailowy, telefon... Jestem już nawet w bankowej książce adresowej;)
Tak wpadłam się pochwalić...:)
Wyobraźcie sobie - dostałam już własny komputer (w zasadzie już drugi z kolei - pierwszy nie chciał zainstalować drukarki i był w tym tak uparty, że nawet admin wszystkich adminów nie dał rady), adres e-mailowy, telefon... Jestem już nawet w bankowej książce adresowej;)
Tak wpadłam się pochwalić...:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)