2009-07-22

Impossible is nothing

Praca z wszelkiej maści informatykami, pseudo-informatykami, programistami, bazodanowcami, adminami i pewnie facetami w ogóle przypomina czasami walenie głową o ścianę. Przedstawiasz im problem - potrafią tydzień zastanawiać się, jak go rozwiązać, nie dochodząc do żadnego sensownego wniosku. Przedstawiasz im rozwiązanie problemu - prosty algorytm na osiągnięcie sukcesu - odpowiadają, że 'takie rozwiązanie nie może być zastosowane', 'to wymaga zbyt dużego nakładu pracy' lub 'z metodologicznego punktu widzenia nie powinniśmy tak robić'. A w tym czasie myślą sobie: 'kurde, przychodzi jakaś panna i znajduje rozwiązanie, którego wcześniej nie widzieliśmy - nie możemy przyznać, że tak się da'. Na koniec wkurzasz się, siedzisz przez cały dzień z książką, grzebiesz w googlu, poprawiasz dane i osiągasz zamierzony cel. Na Twój radosny komentarz 'mówiliście, że się nie da, ale mi się udało' większość z nich i tak skomentuje 'ale poświęciłaś na to cały dzień'...
 
Na koniec, z dedykacją dla wszystkich panów:
 
“It is either easy or impossible.”
Salvador Dali
 
“Impossible is a word to be found only in the dictionary of fools.”
Napoleon Bonaparte
 

2009-07-16

:)

Wredni Admini Wszystkich Adminów mojego Banku zablokowali mi dostęp do bloggera, ale ja i tak zrobię ich w konia i opublikuję tę notkę! Ha! Nie dam się tak ograniczać, to jest zamach na moją wolność! Ograniczanie praw obywatelskich! Dosyć! :)
 
Doooobra, w sumie to ich rozumiem, w sumie to nie powinnam robić prywatnych rzeczy w pracy. Ale po jakimś czasie patrzenia w tabelki wypełnione cyferkami, prezentacje, pdfy, kwoty rezerw, zaangażowań, przeterminowań i w inne tego typu ciekawe rzeczy człowiek ma ochotę przez chwilę zrobić coś innego. Lekkiego. Nie wymagającego myślenia. Na przykład napisać notkę o niczym lub poczytać sobie na Plotku o najnowszej operacji plastycznej jakiejś nic_nie_znaczącej_gwiazdki_kina_klasy_b :)
 
Dzisiejszy dzień był spokojny jak nigdy. Żadnego raportu do zrobienia na wczoraj, maile prawie nie przychodziły, nic, tylko się obijać. Z nudów zmusiłam Przystojnego_Kolegę_Z_Biurka_Obok do odbycia ze mną kilku lekcji z SQLa i - co było do przewidzenia - mam naturalny dar do pisania selectów:)) Jest to oczywiście moja własna opinia, nie poparta żadnymi dowodami, ale tak sobie wmawiam i nie dam się przekonać, że jest inaczej! :))
 

2009-07-14

.

Zaczęłabym tę notkę jak to mam w zwyczaju, czyli 'dawno tu nie pisałam' :)

Ale nie, będę oryginalna i zrobię to dzisiaj inaczej. A w zasadzie to nie zrobię, bo mi Admini Wszystkich Adminów w tym Banku poblokowali część stron i nie mogę się zalogować na blogspota (tłumaczą, że to kwestia bezpieczeństwa, ale ja i tak swoje wiem - wredni są i tyle!).

Nie pisałam jakieś trzy miesiące, a w tym czasie zmieniło się pewnie więcej niż w ciągu ostatnich trzech lat. Ale nie będę zagłębiać się w szczegóły - nie dzisiaj i nie tutaj!

Nowe mieszkanie przywitało mnie zestawem niespodzianek - jajkiem za kaloryferem (pozdrawiam poprzedniego lokatora!), gniazdkiem telefonicznym z przeciętym kablem, spłuczką działającą według sobie tylko znanych reguł i remontowaną windą (a mieszkanie na 10 piętrze). Ale ogarnęłam już ten chaos i jestem zainstalowana - odkurzacz kupiony (na raty), wyciskacz do czosnku kupiony (stary gdzieś zgubiłam), nawet mopa mam (chociaż jeszcze nie używałam! :)).

Jest dobrze.

2009-04-27

.

No muszę się Wam pochwalić!

Kupiłam bilety na koncert Diany Krall! Już na... listopad! Wydałam resztkę kasy z konta, ale warto było - nawet, jeśli będziemy siedzieć gdzieś tam w przedostatnim rzędzie - nieważne!

A poniżej - moja ulubiona ostatnio piosenka Diany - 'Peel me a grape'. Piosenka jakby o mnie... :))



Wiem, pani Krall ma tam idiotyczną minę... ale piosenka jest świetna! :))

2009-04-26

.

Po raz pierwszy w historii lubię wiosnę. Po raz pierwszy jestem w stanie poczuć zapach kwiatów i drzew, zdecydowałam się nawet na poranne spacery do pracy. Wiosna jest piękna, wiecie? :)

Dlaczego dopiero teraz? Otóż, stała się rzecz dziwna - nie mam kataru. O tej porze roku powinnam właśnie walczyć megakatarem, zużywając paczkę chusteczek na godzinę. A kataru mam tym czasem na może dwie chusteczki dziennie. Tak więc w granicach błędu statystycznego:)

Pojęcia zielonego nie mam, dlaczego tak się dzieje, dlaczego nagle, po prawie dwudziestu latach mi to cholerstwo przeszło. Jedna z moich teorii jest taka, że zmutowały mi się objawy alergii i z kataru i zaczerwienionych oczu przeszły w swędzącą wysypkę na twarzy, szyi i dekolcie (która według wszelkiego prawdopodobieństwa jest atopowym zapaleniem skóry, ale to jeszcze do potwierdzenia przez panią dermatolog - w poniedziałek). Z dwojga jednak złego wolę wysypkę (której swędzenie złagodzę kremem a wygląd zamaskuję - przynajmniej w jakimś tam stopniu:)) niż ten wredny katar:)

Mówię Wam - 'czyste' warszawskie powietrze działa cuda! :))

2009-04-22

Sporty ekstremalne - część 2

Z okazji niedzielnego 'spotkania na szczycie' postanowiłam wreszcie zamieścić tutaj część drugą opowieści o sportach ekstremalnych. Dziś będzie o kibicowaniu Lechowi. W Warszawie...

Jak może niektórzy wiedzą, Brat mój najdroższy jest zagorzałym kibicem Lecha Poznań. Niektórzy wiedzą też pewnie, że przez dwa lata przyszło mi mieszkać w Poznaniu, miasto to darzę wielką sympatią i pewnie właśnie dlatego, jak mnie ktoś przyciśnie pytaniem 'za kim jesteś', to odpowiem - za Lechem:)

W każdym bądź razie, Brat mój najdroższy ma taką fantazję, że kolekcjonuje szaliki piłkarskie. Ma ich z kilkadziesiąt, część zakupiłam mu sama;) Szalik Lecha kupiłam mu jeszcze za czasów poznańskich. Ale, z racji tego, iż na Kujawach kibicowanie Lechowi nie jest wcale rzeczą dziwną (no bo znacie jakiś dobry klub piłkarski na Kujawach? :)), to na jakichś zawodach czy tam w szkole ktoś Młodemu ten szalik po prostu ukradł.

Postanowiłam więc zakupić mu kolejny, pod choinkę (sklepy internetowe, super wynalazek:)). Oprócz szalika zamówiłam krawat - taki granatowy, w kolorach klubowych z małym napisem 'Lech Poznań' u dołu - w końcu, zbliżają się Młodemu 'wielkie krawatowe okazje' w postaci na przykład egzaminów na koniec gimnazjum (btw: trzymajcie kciuki jutro i pojutrze:)).

Jeśli chodzi o sam proces składania zamówienia to jest to chyba materiał na osobną notkę, zanudzać Was tu tym nie będę:)) Koniec końców jednak, punkt kulminacyjny całej historii miał miejsce we wtorek, dzień przed Wigilią. Być może, gdyby nie opieszałość zarówno moja, jak i sklepu Lecha, to całej historii by pewnie nie było, jednak sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej i trzeba było się do tego dostosować:)

No więc sytuacja wygląda tak: jest wtorek, koło południa. Ja wiem (list przewozowy), że paczka dotarła już do centrali firmy kurierskiej (a co będę ukrywać jej nazwę - DPD :)) w Warszawie. Oczywiście, przy zamówieniu podałam adres mieszkania w Warszawie, co było oczywistym błędem, skoro paczki rozwożą w godzinach 10-17, a ja wtedy siedzę grzecznie w pracy (ale miałam nadzieję, że paczka przyjedzie mimo wszystko w sobotę). No więc dzwonię tam do tej centrali, z mocnym postanowieniem przekonania kuriera, aby przywiózł mi to do pracy (tym bardziej, że pracę mam dosyć blisko domu). Poinformowali mnie, że z kurierem można kontaktować się dopiero po godzinie 16, a pani, z którą rozmawiałam oczywiście odmówiła podania numeru telefonu kuriera. Około godziny 16.20 zadzwoniłam po raz drugi. Tym razem zostałam połączona z jakimś panem. Poprosiłam o połączenie z kurierem i spytanie go o możliwość zmiany adresu dostarczenia paczki lub ustalenia jakiegokolwiek innego sposobu odbioru.

No i w tym momencie zaczyna się robić śmiesznie. Pan, z którym rozmawiałam chyba popełnił błąd (który z początku wydał mi się żartem) - nie wyciszył swojej rozmowy i byłam w stanie usłyszeć jego rozmowę z kurierem albo kimś siedzącym w pobliżu - rozmowę na temat mojej paczki. Paczki, której nadawcą był oczywiście sklep KKS Lech Poznań (o czym radośnie informował cały zestaw nalepek na tejże paczce:)). Dyspozytor najwyraźniej nie podzielał mojej sympatii do Lecha, gdyż powiedział do kolegi: 'Chcesz zobaczyć, co tu mam? Paczkę z Lecha Poznań... nie wierzysz? Choć, zobacz. Zrobimy tak, żeby nie dojechała'

Szczerze mówiąc uznałam, że jest to tylko żart i nie odezwałam się do dyspozytora. Po chwili on zreflektował się i dalszej części jego rozmowy już nie usłyszałam. Gdy ponownie się do mnie odezwał usłyszałam, że dostawa w dniu dzisiejszym nie jest możliwa. Poprosiłam o wyznaczenie mi jakiegokolwiek innego miejsca spotkania, w którym mogłabym odebrać paczkę. Usłyszałam, że jest to niemożliwe, gdyż kurier kieruje się już do bazy i właśnie dojeżdża do Piaseczna. Na koniec rozmowy rzuciłam pół żartem, że mam nadzieję, iż specyficzny nadawca paczki nie wpłynął na to, że kurier nie może mi jej doręczyć. Zostałam zapewniona, że nie.

Rozłączyłam się więc z panem i po 5 minutach zadzwoniłam ponownie licząc na połączenie z kimś innym. Połączyłam się znowu z jakąś panią i - w dużym skrócie – zostałam poinformowana, że paczka oczywiście może zostać dostarczona do mojego mieszkania i że kurier będzie tam za godzinę.

Jako, iż nie byłam w stanie wyjść jeszcze z pracy poprosiłam Matiego, aby pojechał do mieszkania. Mati był tam o 17, kurier miał przyjechać o 17.30. Oczywiście, nikt się nie pojawił, a o 18.30 nikt już na moje telefony w centrali DPD nie reagował...

Co więcej, później okazało się, że centrala DPD nie jest wcale w Piasecznie ale na ulicy Mineralnej w Warszawie...

Ogólnie rzecz biorąc, panom z DPD udało się popsuć mi świąteczny nastrój - paczka nie dotarła do mnie przed świętami, odebrałam ją - po długich przebojach (i z odciskami butów) - dopiero po Nowym Roku. Filip dostał w prezencie dwie płyty, które z resztą wcześniej sobie wybrał, ale wiecie, to nie było to samo...

To, jak bardzo wściekłam się na DPD i ile maili do nich później w tej sprawie wysłałam - to już też osobna historia (jak walczyć o swoje z korporacjami - mogę napisać o tym podręcznik;)). Dość, że odpisali, przeprosili i obiecali, że 'zostaną wyciągnięte konsekwencje'...

... Teraz boję się najazdu hordy wściekłych kibiców Legii na moje mieszkanie... :)))

2009-04-16

Czarna magia

Ostatnio w jakimś odcinku 'The Mentalist' padł taki cytat:

Kendall Cho: If dark forces did exist, stands to reason there could be people who control them for their own ends.
Patrick Jane: They're called investment bankers, and they don't live around here.


Ja natomiast wiem, że 'czarna magia' nie jest domeną bankowców... Otóż czarną magią zajmują się szaleni naukowcy od ultradźwięków! I nawet się z tym nie kryją:)

Oto dowód (ulubiona lektura Matiego):



[Samego tytułu nawet nie staram się zrozumieć... :) ]