2008-06-10

O książek wydawaniu

Jak wynika z poczynionych przeze mnie obserwacji, w świecie nauki istnieją dwie strategie, jeśli chodzi o wydawanie wszelkich publikacji.

Pierwsza z nich jest swoistym zaprzeczeniem - wydawałoby się oczywistej - zasady, że aby sprzedać książkę należy wydać książkę. I to nie tylko raz, w ogromnym nakładzie stu egzemplarzy, ale przynajmniej raz do roku, albo chociaż wtedy, gdy już w całym mieście nie da się kupić ani jednego egzemplarza. Ale najwyraźniej sprzedaż książek jest tak nieopłacalna, że nie warto się w ten temat zagłębiać. Książkę należy więc opublikować w jak najmniejszym nakładzie, takim, żeby wystarczyło dla kilku bibliotek i księgarń (ale góra po dwa egzemplarze!). Przecież i tak nikt tego nie kupi, no bo po co. Chodzi jedynie o to, żeby istnienie książki zostało odnotowane w kilku miejscach, no i żeby można było później studentom w czasie wykładu przedstawić daną pozycję jako lekturę obowiązkową. To nic, że będą musieli objechać pół miasta, żeby znaleźć ostatni egzemplarz w jakiejś zapomnianej przez wszystkich księgarni, albo dzień przed egzaminem tworzyć komitet kolejkowy na skorzystanie z tej jednej jedynej książki wysłanej do uczelnianej biblioteki. Nikt nie powiedział, że studiowanie ma być łatwe.

Druga strategia jest jeszcze bardziej przewrotna. Stosowana najczęściej przez wykładowców Przedmiotu_Który_Wszyscy_Muszą_Zaliczyć na pierwszym roku Studiów_Wiedzy_o_Czymkolwiek. Wykładowcy piszą i wydają książkę najczęściej marnej jakości, po czym obwieszczają, że egzamin będzie układany na podstawie owej publikacji licząc na to, że wmożony popyt na ich książkę sprawi ich bajecznie bogatymi. Ale czasami wzmożony popyt na książkę powoduje, iż biblioteki postanawiają tych książek zakupić więcej niż dwie, więcej, wypożyczają je nawet do domu. Studenci pracowicie je kserują. Część natomiast jest ambitna i postanawia zgłębić temat wykładu, ale korzystając z książek lepszych merytorycznie. W takim wypadku wykładowca musi podkręcić śrubę: oświadcza na przykład, że za oryginalną publikację (nie ksero!) leżącą na stoliku podczas egzaminu daje pół oceny więcej. Albo lepiej - wpuszcza na egzamin tylko studentów z ową książką w łapkach.

Podczas studiów spotkałam się z obiema strategiam. Nie wiem, która jest gorsza i bardziej uciążliwa...

PS. Nie zgadniecie - wciąż się rozpływam:)

Brak komentarzy: