2008-04-05

Ferie;)

Jesteśmy w Austrii! ;)

Ale od początku. Przyjechaliśmy wczoraj, koło 21, po kilkunastu godzinach jazdy. Mati ani nawet na chwilę nie pozwolił odebrać sobie kierownicy, ale może nawet to i dobrze, bo nie wiem, czy wytrzymałabym psychicznie spotowe Audi przemykające koło nas 200km/h:) Generalnie tutaj w Austrii wszyscy mają lepsze samochody. Nie mówiąc już o drogach, drogi bowiem to zupełnie inna jakość; taka zwykła, oznaczona na mapie jako lokalna (taka 'najcieńsza z cienkich':)) wygląda porównywalnie do naszej szosy bydgoskiej;) Autostrady to trzy albo i cztery pasy w jedną stronę (oczywiście nie ma czegoś takiego, jak dziury w drodze, co jest przecież nieodłączną częścią naszych dróg:)). Ale, że Austriacy będą mieli ładne drogi to wiedzieliśmy (chociaż wiedzieć a zobaczyć na własne oczy to zupełnie coś innego:)). Ale Czesi?! W każdym bądź razie - nawet małe Czechy przerosły nas o lata świetlne, jeśli chodzi o jakość i ilość dobrych dróg - przejechaliśmy tam może z 50km po drogach gorszych niż ekspresowe. Zalecam więc naszym politykom podróżowanie samochodem po Europie (co tam Europie! niech pojeżdżą sobie chociaż po Czechach!). Może wtedy prace u nas będą posuwały się trochę szybciej.

Genialnym pomysłem wg mnie jest też obowiązek posiadania winiet, i to zarówno w Czechach, jak i w Austrii. Nie jest to jakiś ogromny wydatek, w każdym razie porównywalny z opłatami na tych naszych pięćdziesięciokilometrowych autostradach (a jeździć można na przykład przez tydzień;)). Szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę jakość dróg, to cena jest naprawdę okazyjna;)) Można za nią jeździć po wszystkich tych pięknych autostradach i drogach ekspresowych, które ciągną się kilometrami:)

Co do winiet: próbowaliśmy je kupić wszędzie. Jeszcze w Warszawie zaszłam do jednego z biur podróży - nie było. Ale bardzo miła pani powiedziała, że są na niektórych stacjach benzynowych (Lotosu) i na granicy. No i w niektórych biurach podróży, ale ona nie wie w jakich. Pytaliśmy więc o te winiety na różnych stacjach (chyba z 5), pytaliśmy w biurze podróży we Wocławiu (zatrzymaliśmy się w centrum handlowym zrobić zakupy), ale wszędzie patrzyli na nas jak na wariatów. Ostatecznie kupiliśmy winiety na 'granicach' z Czechami i Austrią. 'Granicach', bo gdyby nie opuszczone i pozamykane na trzy spusty budki celników i inne znaki drogowe, to w życiu nie pomyślelibyśmy, że tam jakaś granica kiedyś była;) Generalnie - Schengen fajna rzecz:))

Austria jest piękna. Tutaj jest już wiosna - wszędzie kwitną drzewa, pełno żonkili, tulipanów i krokusów. Jest pięknie! Austriacy (jak podaje przewodnik) są bardzo praworządni - nie przechodzą przez ulice w niedozwolonych miejscach i zawsze przestrzegają znaków drogowych. Inna sprawa, że nie mają naciepane jakichś idiotycznych ograniczeń - oprócz miejsca, w którym były roboty drogowe i ruch odbywał się wahadłowo, ograniczenia były co najwyżej do 70km/h - i to po wijącej się drodze w górach! W Polsce byłoby góra 40, jak nic.

Wszystko jest tu bardzo czyste i ładnie utrzymane. Miasteczka są bardzo malownicze nie tylko dlatego, że wokół są piękne góry, ale głównie dlatego, że są tak starannie utrzymane. Nie ma jakiejś prowizorki, rozwalających się chat, sypiących się tynków. Nie ma śmieci i jakichś zarośli po pas w rowach melioracyjnych. Ba, nawet pola mają równiutko zaorane! Z resztą, to jest nie do opisania;) Wrzucę tu kiedyś jakieś zdjęcie, to zobaczycie, o co mi chodzi;))

A Wiedeń... Tylko przejeżdżaliśmy (zwiedzanie będzie za tydzień), ale już wiem, że w tym mieście mogłabym zamieszkać. To że czyste i uporządkowane - to jedno. Drugie: bardzo zwarta zabudowa, wszędzie kamienice (w całym mieście!), oczywiście pięknie odnowione. I nawet, jeśli budują coś nowego (na co w centrum pewnie nie ma zbyt wiele miejsca), to nie jest to jakiś wieżowiec ze szkła i stali (złotych tarasów raczej by sobie tam nie machnęli), ale coś, co ładnie wkomponowuje się w całokształt. Wiedeń wygląda więc jak miasto (w przeciwieństwie do rozdeptanej Warszawy, w której mieszkając przy jednej z głównych ulic można się czuć jak w małym spokojnym miasteczku) - gęsta siatka ulic, a przy nich pięcio- lub sześciopiętrowe kamienice. Gdzie się da - drzewa. I pełno kwitnących kwiatów! :))

Wiedeńscy (a raczej austriaccy) kierowcy to również zupełnie inne stworzenia od naszych. Widzieliśmy taką sytuację: facet stał na światłach (zatrzymał się na pasie obok nas, z resztą, jechał przepięknym Chryslerem:)). Chyba chciał zapytać kogoś o drogę, bo wysiadł z samochodu i wdał się w pogawędkę ze stojącym za nim taksówkarzem. Oczywiście po jakimś czasie światła się zmieniły i można było ruszać (a facet wciąż jeszcze nie siedział za kierownicą). Zagadka: czy ktoś na niego trąbnął? W Warszawie zatrąbiliby faceta na śmierć... ;))

Przyjechaliśmy do Gostling (tu mamy nocleg) po 21. Trochę pokręciliśmy się po miasteczku, nie mogąc znaleźć domu naszej 'Family Ensmann', ale wreszcie trafiliśmy. Otworzyła nam pani, która ani w ząb po angielsku (co tutaj jest niejako normą - porozumiewamy się więc z tubylcami na migi:)). Pokazała nam nasz pokój (ogromne podwójne łóżko + drugie, pojedyncze, stolik, krzesła, szafa, a do tego łazienka i ubikacja, wszystko za raptem 16,25 euro) i gwałtownie zaprzeczyła, jak chcieliśmy jej od razu zapłacić. Co ciekawe, nie zażądała od nas dowodów ani paszportów - tak po prostu wpuściła do domu dwójkę zupełnie obcych ludzi, z którymi nawet nie miała jak się porozumieć:)) Ale tacy chyba są tutejsi ludzie - np. kawiarnie nie chowają na noc wystawionych na zewnątrz stolików i krzeseł (ani nie przykuwają ich łańcuchami do ziemi:)) - no bo po co? Dla nas - niepojęte! Przecież gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy w nocy wynieść tutaj co się da, albo na przykład wyjechać po cichutku bez płacenia. A te stoliki - przecież można ukraść! Ale to jest chyba typowo polskie myślenie, austriacy najwyraźniej myślą inaczej;))

Z autostrady w kierunku Gostling zjechaliśmy już po zmroku. W Wiedniu była wiosna, 'za jasnego' też wszędzie było zielono. W trakcie zbliżania się do miejsca naszego pobytu Mati robił się coraz bardziej nerwowy. 'Gdzie jest śnieg?' Śniegu nie było. Nigdzie. Wszędzie - z tego co udało nam się dojrzeć - było zielono. Przy śniadaniu zapytał o ten śnieg panią Ensmann. Odpowiedziała coś po niemiecku, czego za chiny nie mogliśmy zrozumieć. Moja wersja: 'zwariowaliście? śnieg? zobaczcie jaka piękna wiosna!' No, ale mogę się mylić...:)

Ok, herbata mi stygnie:)) Reszta relacji (m.in. o tym, czy znaleźliśmy gdzieś śnieg i jak zamawialiśmy obiad z niemieckojęzycznego menu) będzie wkrótce:))

Brak komentarzy: