No muszę się Wam pochwalić!
Kupiłam bilety na koncert Diany Krall! Już na... listopad! Wydałam resztkę kasy z konta, ale warto było - nawet, jeśli będziemy siedzieć gdzieś tam w przedostatnim rzędzie - nieważne!
A poniżej - moja ulubiona ostatnio piosenka Diany - 'Peel me a grape'. Piosenka jakby o mnie... :))
Wiem, pani Krall ma tam idiotyczną minę... ale piosenka jest świetna! :))
2009-04-27
2009-04-26
.
Po raz pierwszy w historii lubię wiosnę. Po raz pierwszy jestem w stanie poczuć zapach kwiatów i drzew, zdecydowałam się nawet na poranne spacery do pracy. Wiosna jest piękna, wiecie? :)
Dlaczego dopiero teraz? Otóż, stała się rzecz dziwna - nie mam kataru. O tej porze roku powinnam właśnie walczyć megakatarem, zużywając paczkę chusteczek na godzinę. A kataru mam tym czasem na może dwie chusteczki dziennie. Tak więc w granicach błędu statystycznego:)
Pojęcia zielonego nie mam, dlaczego tak się dzieje, dlaczego nagle, po prawie dwudziestu latach mi to cholerstwo przeszło. Jedna z moich teorii jest taka, że zmutowały mi się objawy alergii i z kataru i zaczerwienionych oczu przeszły w swędzącą wysypkę na twarzy, szyi i dekolcie (która według wszelkiego prawdopodobieństwa jest atopowym zapaleniem skóry, ale to jeszcze do potwierdzenia przez panią dermatolog - w poniedziałek). Z dwojga jednak złego wolę wysypkę (której swędzenie złagodzę kremem a wygląd zamaskuję - przynajmniej w jakimś tam stopniu:)) niż ten wredny katar:)
Mówię Wam - 'czyste' warszawskie powietrze działa cuda! :))
Dlaczego dopiero teraz? Otóż, stała się rzecz dziwna - nie mam kataru. O tej porze roku powinnam właśnie walczyć megakatarem, zużywając paczkę chusteczek na godzinę. A kataru mam tym czasem na może dwie chusteczki dziennie. Tak więc w granicach błędu statystycznego:)
Pojęcia zielonego nie mam, dlaczego tak się dzieje, dlaczego nagle, po prawie dwudziestu latach mi to cholerstwo przeszło. Jedna z moich teorii jest taka, że zmutowały mi się objawy alergii i z kataru i zaczerwienionych oczu przeszły w swędzącą wysypkę na twarzy, szyi i dekolcie (która według wszelkiego prawdopodobieństwa jest atopowym zapaleniem skóry, ale to jeszcze do potwierdzenia przez panią dermatolog - w poniedziałek). Z dwojga jednak złego wolę wysypkę (której swędzenie złagodzę kremem a wygląd zamaskuję - przynajmniej w jakimś tam stopniu:)) niż ten wredny katar:)
Mówię Wam - 'czyste' warszawskie powietrze działa cuda! :))
2009-04-22
Sporty ekstremalne - część 2
Z okazji niedzielnego 'spotkania na szczycie' postanowiłam wreszcie zamieścić tutaj część drugą opowieści o sportach ekstremalnych. Dziś będzie o kibicowaniu Lechowi. W Warszawie...
Jak może niektórzy wiedzą, Brat mój najdroższy jest zagorzałym kibicem Lecha Poznań. Niektórzy wiedzą też pewnie, że przez dwa lata przyszło mi mieszkać w Poznaniu, miasto to darzę wielką sympatią i pewnie właśnie dlatego, jak mnie ktoś przyciśnie pytaniem 'za kim jesteś', to odpowiem - za Lechem:)
W każdym bądź razie, Brat mój najdroższy ma taką fantazję, że kolekcjonuje szaliki piłkarskie. Ma ich z kilkadziesiąt, część zakupiłam mu sama;) Szalik Lecha kupiłam mu jeszcze za czasów poznańskich. Ale, z racji tego, iż na Kujawach kibicowanie Lechowi nie jest wcale rzeczą dziwną (no bo znacie jakiś dobry klub piłkarski na Kujawach? :)), to na jakichś zawodach czy tam w szkole ktoś Młodemu ten szalik po prostu ukradł.
Postanowiłam więc zakupić mu kolejny, pod choinkę (sklepy internetowe, super wynalazek:)). Oprócz szalika zamówiłam krawat - taki granatowy, w kolorach klubowych z małym napisem 'Lech Poznań' u dołu - w końcu, zbliżają się Młodemu 'wielkie krawatowe okazje' w postaci na przykład egzaminów na koniec gimnazjum (btw: trzymajcie kciuki jutro i pojutrze:)).
Jeśli chodzi o sam proces składania zamówienia to jest to chyba materiał na osobną notkę, zanudzać Was tu tym nie będę:)) Koniec końców jednak, punkt kulminacyjny całej historii miał miejsce we wtorek, dzień przed Wigilią. Być może, gdyby nie opieszałość zarówno moja, jak i sklepu Lecha, to całej historii by pewnie nie było, jednak sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej i trzeba było się do tego dostosować:)
No więc sytuacja wygląda tak: jest wtorek, koło południa. Ja wiem (list przewozowy), że paczka dotarła już do centrali firmy kurierskiej (a co będę ukrywać jej nazwę - DPD :)) w Warszawie. Oczywiście, przy zamówieniu podałam adres mieszkania w Warszawie, co było oczywistym błędem, skoro paczki rozwożą w godzinach 10-17, a ja wtedy siedzę grzecznie w pracy (ale miałam nadzieję, że paczka przyjedzie mimo wszystko w sobotę). No więc dzwonię tam do tej centrali, z mocnym postanowieniem przekonania kuriera, aby przywiózł mi to do pracy (tym bardziej, że pracę mam dosyć blisko domu). Poinformowali mnie, że z kurierem można kontaktować się dopiero po godzinie 16, a pani, z którą rozmawiałam oczywiście odmówiła podania numeru telefonu kuriera. Około godziny 16.20 zadzwoniłam po raz drugi. Tym razem zostałam połączona z jakimś panem. Poprosiłam o połączenie z kurierem i spytanie go o możliwość zmiany adresu dostarczenia paczki lub ustalenia jakiegokolwiek innego sposobu odbioru.
No i w tym momencie zaczyna się robić śmiesznie. Pan, z którym rozmawiałam chyba popełnił błąd (który z początku wydał mi się żartem) - nie wyciszył swojej rozmowy i byłam w stanie usłyszeć jego rozmowę z kurierem albo kimś siedzącym w pobliżu - rozmowę na temat mojej paczki. Paczki, której nadawcą był oczywiście sklep KKS Lech Poznań (o czym radośnie informował cały zestaw nalepek na tejże paczce:)). Dyspozytor najwyraźniej nie podzielał mojej sympatii do Lecha, gdyż powiedział do kolegi: 'Chcesz zobaczyć, co tu mam? Paczkę z Lecha Poznań... nie wierzysz? Choć, zobacz. Zrobimy tak, żeby nie dojechała'
Szczerze mówiąc uznałam, że jest to tylko żart i nie odezwałam się do dyspozytora. Po chwili on zreflektował się i dalszej części jego rozmowy już nie usłyszałam. Gdy ponownie się do mnie odezwał usłyszałam, że dostawa w dniu dzisiejszym nie jest możliwa. Poprosiłam o wyznaczenie mi jakiegokolwiek innego miejsca spotkania, w którym mogłabym odebrać paczkę. Usłyszałam, że jest to niemożliwe, gdyż kurier kieruje się już do bazy i właśnie dojeżdża do Piaseczna. Na koniec rozmowy rzuciłam pół żartem, że mam nadzieję, iż specyficzny nadawca paczki nie wpłynął na to, że kurier nie może mi jej doręczyć. Zostałam zapewniona, że nie.
Rozłączyłam się więc z panem i po 5 minutach zadzwoniłam ponownie licząc na połączenie z kimś innym. Połączyłam się znowu z jakąś panią i - w dużym skrócie – zostałam poinformowana, że paczka oczywiście może zostać dostarczona do mojego mieszkania i że kurier będzie tam za godzinę.
Jako, iż nie byłam w stanie wyjść jeszcze z pracy poprosiłam Matiego, aby pojechał do mieszkania. Mati był tam o 17, kurier miał przyjechać o 17.30. Oczywiście, nikt się nie pojawił, a o 18.30 nikt już na moje telefony w centrali DPD nie reagował...
Co więcej, później okazało się, że centrala DPD nie jest wcale w Piasecznie ale na ulicy Mineralnej w Warszawie...
Ogólnie rzecz biorąc, panom z DPD udało się popsuć mi świąteczny nastrój - paczka nie dotarła do mnie przed świętami, odebrałam ją - po długich przebojach (i z odciskami butów) - dopiero po Nowym Roku. Filip dostał w prezencie dwie płyty, które z resztą wcześniej sobie wybrał, ale wiecie, to nie było to samo...
To, jak bardzo wściekłam się na DPD i ile maili do nich później w tej sprawie wysłałam - to już też osobna historia (jak walczyć o swoje z korporacjami - mogę napisać o tym podręcznik;)). Dość, że odpisali, przeprosili i obiecali, że 'zostaną wyciągnięte konsekwencje'...
... Teraz boję się najazdu hordy wściekłych kibiców Legii na moje mieszkanie... :)))
Jak może niektórzy wiedzą, Brat mój najdroższy jest zagorzałym kibicem Lecha Poznań. Niektórzy wiedzą też pewnie, że przez dwa lata przyszło mi mieszkać w Poznaniu, miasto to darzę wielką sympatią i pewnie właśnie dlatego, jak mnie ktoś przyciśnie pytaniem 'za kim jesteś', to odpowiem - za Lechem:)
W każdym bądź razie, Brat mój najdroższy ma taką fantazję, że kolekcjonuje szaliki piłkarskie. Ma ich z kilkadziesiąt, część zakupiłam mu sama;) Szalik Lecha kupiłam mu jeszcze za czasów poznańskich. Ale, z racji tego, iż na Kujawach kibicowanie Lechowi nie jest wcale rzeczą dziwną (no bo znacie jakiś dobry klub piłkarski na Kujawach? :)), to na jakichś zawodach czy tam w szkole ktoś Młodemu ten szalik po prostu ukradł.
Postanowiłam więc zakupić mu kolejny, pod choinkę (sklepy internetowe, super wynalazek:)). Oprócz szalika zamówiłam krawat - taki granatowy, w kolorach klubowych z małym napisem 'Lech Poznań' u dołu - w końcu, zbliżają się Młodemu 'wielkie krawatowe okazje' w postaci na przykład egzaminów na koniec gimnazjum (btw: trzymajcie kciuki jutro i pojutrze:)).
Jeśli chodzi o sam proces składania zamówienia to jest to chyba materiał na osobną notkę, zanudzać Was tu tym nie będę:)) Koniec końców jednak, punkt kulminacyjny całej historii miał miejsce we wtorek, dzień przed Wigilią. Być może, gdyby nie opieszałość zarówno moja, jak i sklepu Lecha, to całej historii by pewnie nie było, jednak sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej i trzeba było się do tego dostosować:)
No więc sytuacja wygląda tak: jest wtorek, koło południa. Ja wiem (list przewozowy), że paczka dotarła już do centrali firmy kurierskiej (a co będę ukrywać jej nazwę - DPD :)) w Warszawie. Oczywiście, przy zamówieniu podałam adres mieszkania w Warszawie, co było oczywistym błędem, skoro paczki rozwożą w godzinach 10-17, a ja wtedy siedzę grzecznie w pracy (ale miałam nadzieję, że paczka przyjedzie mimo wszystko w sobotę). No więc dzwonię tam do tej centrali, z mocnym postanowieniem przekonania kuriera, aby przywiózł mi to do pracy (tym bardziej, że pracę mam dosyć blisko domu). Poinformowali mnie, że z kurierem można kontaktować się dopiero po godzinie 16, a pani, z którą rozmawiałam oczywiście odmówiła podania numeru telefonu kuriera. Około godziny 16.20 zadzwoniłam po raz drugi. Tym razem zostałam połączona z jakimś panem. Poprosiłam o połączenie z kurierem i spytanie go o możliwość zmiany adresu dostarczenia paczki lub ustalenia jakiegokolwiek innego sposobu odbioru.
No i w tym momencie zaczyna się robić śmiesznie. Pan, z którym rozmawiałam chyba popełnił błąd (który z początku wydał mi się żartem) - nie wyciszył swojej rozmowy i byłam w stanie usłyszeć jego rozmowę z kurierem albo kimś siedzącym w pobliżu - rozmowę na temat mojej paczki. Paczki, której nadawcą był oczywiście sklep KKS Lech Poznań (o czym radośnie informował cały zestaw nalepek na tejże paczce:)). Dyspozytor najwyraźniej nie podzielał mojej sympatii do Lecha, gdyż powiedział do kolegi: 'Chcesz zobaczyć, co tu mam? Paczkę z Lecha Poznań... nie wierzysz? Choć, zobacz. Zrobimy tak, żeby nie dojechała'
Szczerze mówiąc uznałam, że jest to tylko żart i nie odezwałam się do dyspozytora. Po chwili on zreflektował się i dalszej części jego rozmowy już nie usłyszałam. Gdy ponownie się do mnie odezwał usłyszałam, że dostawa w dniu dzisiejszym nie jest możliwa. Poprosiłam o wyznaczenie mi jakiegokolwiek innego miejsca spotkania, w którym mogłabym odebrać paczkę. Usłyszałam, że jest to niemożliwe, gdyż kurier kieruje się już do bazy i właśnie dojeżdża do Piaseczna. Na koniec rozmowy rzuciłam pół żartem, że mam nadzieję, iż specyficzny nadawca paczki nie wpłynął na to, że kurier nie może mi jej doręczyć. Zostałam zapewniona, że nie.
Rozłączyłam się więc z panem i po 5 minutach zadzwoniłam ponownie licząc na połączenie z kimś innym. Połączyłam się znowu z jakąś panią i - w dużym skrócie – zostałam poinformowana, że paczka oczywiście może zostać dostarczona do mojego mieszkania i że kurier będzie tam za godzinę.
Jako, iż nie byłam w stanie wyjść jeszcze z pracy poprosiłam Matiego, aby pojechał do mieszkania. Mati był tam o 17, kurier miał przyjechać o 17.30. Oczywiście, nikt się nie pojawił, a o 18.30 nikt już na moje telefony w centrali DPD nie reagował...
Co więcej, później okazało się, że centrala DPD nie jest wcale w Piasecznie ale na ulicy Mineralnej w Warszawie...
Ogólnie rzecz biorąc, panom z DPD udało się popsuć mi świąteczny nastrój - paczka nie dotarła do mnie przed świętami, odebrałam ją - po długich przebojach (i z odciskami butów) - dopiero po Nowym Roku. Filip dostał w prezencie dwie płyty, które z resztą wcześniej sobie wybrał, ale wiecie, to nie było to samo...
To, jak bardzo wściekłam się na DPD i ile maili do nich później w tej sprawie wysłałam - to już też osobna historia (jak walczyć o swoje z korporacjami - mogę napisać o tym podręcznik;)). Dość, że odpisali, przeprosili i obiecali, że 'zostaną wyciągnięte konsekwencje'...
... Teraz boję się najazdu hordy wściekłych kibiców Legii na moje mieszkanie... :)))
2009-04-16
Czarna magia
Ostatnio w jakimś odcinku 'The Mentalist' padł taki cytat:
Ja natomiast wiem, że 'czarna magia' nie jest domeną bankowców... Otóż czarną magią zajmują się szaleni naukowcy od ultradźwięków! I nawet się z tym nie kryją:)
Oto dowód (ulubiona lektura Matiego):
[Samego tytułu nawet nie staram się zrozumieć... :) ]
Kendall Cho: If dark forces did exist, stands to reason there could be people who control them for their own ends.
Patrick Jane: They're called investment bankers, and they don't live around here.
Ja natomiast wiem, że 'czarna magia' nie jest domeną bankowców... Otóż czarną magią zajmują się szaleni naukowcy od ultradźwięków! I nawet się z tym nie kryją:)
Oto dowód (ulubiona lektura Matiego):
[Samego tytułu nawet nie staram się zrozumieć... :) ]
2009-04-01
.
Jest taka piosenka Santany - 'Brown Skin Girl'. Nigdy za specjalnie nie zastanawiałam się nad tekstem, gdyż tekst w sumie zbyt głęboki nie był. W sumie standardowy - facet śpiewa, że kocha pewną 'Brown Sking Girl', ale w sumie nie wie, czy ona kocha jego.
Zawsze jednak zastanawiała mnie jedna rzecz - dlaczego on śpiewa, że 'jej usta uzależniają go od drobiu' ('her lips have me addicted to the poultry') ?! Trochę mi to nie pasowało - koleś śpiewa o miłości, motylach w brzuchu, niebie i innych 'wzniosłych' rzeczach, a tu nagle ten drób. No ale nic, są różne zboczenia, nie mnie oceniać:)
Miałam już nawet głębszą teorię na temat tej piosenki. Że owa 'Brown Skin Girl' to nie jest żadna dziewczyna, ale jakaś dobrze przypieczona kaczka albo gęś? No, w ostateczności kura albo sfeminizowany kurczak? Może facet po prostu myśli o swojej ulubionej potrawie? Na poparcie tej teorii znalazłam nawet w tekście piosenki kilka wersów:
She's a force of nature
That I can't outrun
Jest siłą natury
której nie mogę pokonać
[Głód?]
A devil and a savior all in one
Zarówno diabłem jak i ratunkiem
[No bo można się okropnie najeść i z tego przejedzenia rozchorować, ale też zaspokoić podstawową potrzebę]
(...)
Her lips have me addicted to the poultry
Jej usta sprawiają, że uzależniam się od drobiu
[Ha!]
(...)
Her cinnamon kisses...
Jej cynamonowe pocałunki
[Bo to kaczka w cynamonie]
...melt my soul like fire, yeah
...sprawiają, że moja dusza topi się w ogniu
[Zgaga?]
I tak dalej...
No i jesteśmy z Matim w górach, jedziemy sobie wyciągiem na Skrzyczne, słoneczko pięknie przygrzewa, cisza, spokój... Nic mi nie zakłóca muzyczki delikatnie pobrzdękującej z lewej słuchawki (jeżdżę tylko z jedną, żeby mimo wszystko słyszeć co się wokół mnie dzieje, no i coby usłyszeć, gdyby Mati chciał mi coś 'brzdęknąć' do drugiego ucha:))... Akurat leci 'Brown Skin Girl'. I usłyszałam. USŁYSZAŁAM! Po kilku ładnych latach słuchania tego utworu.
Bo wiecie, on tam nie śpiewa o drobiu. On śpiewa 'Her lips have me addicted to the POETRY' ('jej usta sprawiają, że uzależniam się od POEZJI') !!!
Piosenka nagle straciła swój 'urok'... :))
Zawsze jednak zastanawiała mnie jedna rzecz - dlaczego on śpiewa, że 'jej usta uzależniają go od drobiu' ('her lips have me addicted to the poultry') ?! Trochę mi to nie pasowało - koleś śpiewa o miłości, motylach w brzuchu, niebie i innych 'wzniosłych' rzeczach, a tu nagle ten drób. No ale nic, są różne zboczenia, nie mnie oceniać:)
Miałam już nawet głębszą teorię na temat tej piosenki. Że owa 'Brown Skin Girl' to nie jest żadna dziewczyna, ale jakaś dobrze przypieczona kaczka albo gęś? No, w ostateczności kura albo sfeminizowany kurczak? Może facet po prostu myśli o swojej ulubionej potrawie? Na poparcie tej teorii znalazłam nawet w tekście piosenki kilka wersów:
She's a force of nature
That I can't outrun
Jest siłą natury
której nie mogę pokonać
[Głód?]
A devil and a savior all in one
Zarówno diabłem jak i ratunkiem
[No bo można się okropnie najeść i z tego przejedzenia rozchorować, ale też zaspokoić podstawową potrzebę]
(...)
Her lips have me addicted to the poultry
Jej usta sprawiają, że uzależniam się od drobiu
[Ha!]
(...)
Her cinnamon kisses...
Jej cynamonowe pocałunki
[Bo to kaczka w cynamonie]
...melt my soul like fire, yeah
...sprawiają, że moja dusza topi się w ogniu
[Zgaga?]
I tak dalej...
No i jesteśmy z Matim w górach, jedziemy sobie wyciągiem na Skrzyczne, słoneczko pięknie przygrzewa, cisza, spokój... Nic mi nie zakłóca muzyczki delikatnie pobrzdękującej z lewej słuchawki (jeżdżę tylko z jedną, żeby mimo wszystko słyszeć co się wokół mnie dzieje, no i coby usłyszeć, gdyby Mati chciał mi coś 'brzdęknąć' do drugiego ucha:))... Akurat leci 'Brown Skin Girl'. I usłyszałam. USŁYSZAŁAM! Po kilku ładnych latach słuchania tego utworu.
Bo wiecie, on tam nie śpiewa o drobiu. On śpiewa 'Her lips have me addicted to the POETRY' ('jej usta sprawiają, że uzależniam się od POEZJI') !!!
Piosenka nagle straciła swój 'urok'... :))
Subskrybuj:
Posty (Atom)