2007-11-08

A wczoraj...

... byłam na koncercie Nigela Kennedy'ego. W Stodole:)

Koncert był na 20, zaczęli wpół 9. Myśleliśmy, że potrwa z dwie godzinki góra, a oni po 10 zrobili przerwę na piwo, w sumie skończyli przed północą:) Oczywiście było fantastycznie. Matiemu najpierw te skrzypce jakoś do jazzu nie pasowały, ale Nigel pokazał co potrafi - pomijając standardową grę na skrzypcach zagrał też na nich palcami, jak na mandolinie, zaśpiewał piosenkę o niechęci mężczyzn do chodzenia z żonami na zakupy, a także zrobił coś, co nazwałabym skreczowaniem na skrzypcach:) Dobrze, że to nie był jakiś wiekowy Stradivarius, tylko jakieś takie dziwny, elektroniczny instrument:)

Nigel popisał się też znajomością polskiego (bo zespół, z którym ostatnio występuje składa się z samych Polaków). Nie wiem jak reszta publiczności, ale ja tam byłam zaskoczona słysząc z ust - było nie było - znanego skrzypka teksty w stylu 'Wisła spier*alać' czy 'Legia pany' :)) Czego oni go tam uczą, co? :)))



Swoją drogą, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że basista jest podobny do Sucre z serialu Prison Break... :)



Fotki wyszły tak sobie, bo ciemno było, panowie energicznie się ruszali no i nie miałam statywu. Ale robiłam je za to z drugiego rzędu:)) Bilety na miejsca siedzące były po 170zł, wiec kupiliśmy oczywiście tańsze, stojące. Podobno przepłaciliśmy, bo przed koncertem pojawiła się informacja, że jest 100 biletów dla studentów za 60 zł:) Przestałam żałować wczesnego zakupu jak podszedł do nas Bardzo Miły Pan Ochroniarz i powiedział, że możemy usiąść sobie w drugim rzędzie, bo są wolne miejsca:)) Gorące podziękowania dla Pana Ochroniarza!! :)

Na marginesie... nie wiem, czy wystałabym cztery godziny, tym bardziej po martini wypitym jeszcze przed koncertem. Na rozgrzanie, bo zimno na dworze:))

Brak komentarzy: