Lipiec był w tym roku miesiącem wakacyjnym. Urlopem od Wielkiego Miasta, urlopem od pracy i szkoły.
Najpierw była wycieczka do Chorwacji. Piękne widoki, lazurowe morze. Chociaż pierwsze, co przeżyłam, to rozczarowanie - na plaży nie ma piasku! No ludzie, jak to - morze bez piasku? A gdzie ja będę budować zamki?? Całą podróż (dwadzieścia parę godzin) to planowałam. No ale nic, trzeba było się z tym jakoś pogodzić:)
Brzeg morza jest bowiem w Chorwacji wysypany takimi małymi białymi kamyczkami. Pewnikiem zmielonymi z tych ichnich większych białych skał, które są wszędzie. Czasem trafi się fragment wybetonowanego nabrzeża i jakkolwiek by to nie brzmiało, jednak przyjemniej leży się na betonie (plus śpiwór plus ręcznik) niż na tych wbijających się wszędzie kamyczkach.
Bo ja tak w ogóle to wrażliwa jestem. Świetnym na to dowodem jest to, że od kilku dni, a dokładniej odkąd mieszkam w nowym mieszkaniu i śpię na nowym łóżku (wielki, dmuchany materac), budzę się co rano z nową kolekcją siniaków na udach. Już dwie noce śpię rejestrując jednocześnie każdą pozycję, w której się znajdę, Mati natomiast boi się do mnie zbliżyć, żeby nie zostać posądzonym o nabijanie owych siniaków. Ale to i tak nie przeszkadza im znowu się pojawiać.
Ale, wracając do Chorwacji. Mieszkaliśmy w wielkim hotelu, zbudowanym jeszcze za czasów jugosławiańskich. Hotel piękny, chociaż czasem pojawiały się przyzwyczajenia z poprzedniej epoki. Mnie do pasji doprowadzała dziwna zasada, że do obiadokolacji nie podawali nic do picia. W czasie śniadania do wyboru herbatka, kawka, soczki, a wieczorem nic, nawet wody. Ale to jest w zasadzie do zaakceptowania. Chamstwem wg mnie było to, że nie pozwalali przynosić swojego picia. Parę razy wnieśliśmy, ale raz zostaliśmy skrzyczeni przez panią z obsługi (natomiast Mamie owa pani po prostu zabrała szklanki z nielegalnym piciem, bez słowa komentarza), która krzyczała, dopóki picia nie schowaliśmy. Owszem, można było picie kupić, ale po jakichś lichwiarskich cenach (12 kun za coca-cole 0,2 l - to jest, moi drodzy, ponad 7 zł).
Jeśli chodzi o pogodę, to Chorwaci muszą mieć jakieś specjalne układy tam u góry. Ciągle słońce. Nawet, jak raz w nocy i rano była burza, to po dwóch godzinach idealnie czyste niebo (zaraz po burzy wybraliśmy się na spacer do Trogiru - 4 km w jedną stronę - myślałam, że chmury, więc smarować się kremem nie trzeba - co było zdecydowanie błędnym myśleniem). I nie uwierzycie - opaliłam się! :) Gdyby moją obecną opaleniznę porównać z miejscami, w których się nie opalałam, powiedzielibyście - że bardzo. Ale i tak kto mnie po przyjeździe do Polski nie zobaczył, mówił, że nie opaliłam się w ogóle:)) Ale cóż - takie jest życie córki młynarza:)
Czyż nie pięknie? :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz